2 lipca 2013

ZACHODNI KRANIEC

Ma niby wszystko czego potrzeba prawdziwej bramie do miasta. A jednocześnie nie ma niczego. Zniekształcony zachodni kraniec. Niby mikołajska stacja kolejki, niby park na byłym cmentarzu, niby centrum handlowe. I jeszcze wiadukt, i tramwaj, i tłum. Niby wszystko. Lecz brama to więcej trochę niż przepust.   


Gdzie Zachodnia łączy się z Legnicką.

Już bez pamięci czym był. Jeszcze bez nadziei czym być mógł. Przechodzony, przebiegany, przejechany. Zachodni kraniec. Wszystko w przelocie. Czego w końcu wymagać od zburzonego miasta.

18 lipca 2012

KLARA z UMBRII

Na północnym krańcu połatanej ulicy czuwa święta Klara. To mniej więcej tam, gdzie Łaciarska przedzielona jest dziś w dwóch miejscach poprzeczną zabudową bloków przy Wita Stwosza i Kotlarskiej.

Św. Klara z Łaciarskiej

Tym samym stara ulica nie może już współcześnie stanowić żadnej ruchliwej arterii. Nie ma - jak dawniej - szyldów, rowerów, dwukółek. A i wieża kościoła od drugiej wojny wciąż pozostaje bez hełmu.

Św. Klara z Galerii Dominikańskiej

3 marca 2012

OPOROWSKA 62

Z takimi rzeczami zawsze jest problem. Z jednej strony miłe i bliskie, choć tak bardzo przecież zanurzone w powojennej PRL. Własne życia tamtych ludzi. Historie ulubionych piosenek. Dzieje ukochanych klubów sportowych. Uczucia bardzo nieraz mieszane.





W 1967 roku Czesław Grudziński napisał muzykę do Zielonych Wzgórz nad Soliną. Oryginalne do niej słowa ułożył Janusz Kondratowicz. W tamtym czasie wojskowy Śląsk grał już w pierwszej lidze. Dziesięć lat później zdobył mistrzostwo Polski. Euforia tych lat pozostaje w głowach kibiców piękną historią. Choć wiadomo przecież co kryło się za organizacją życia sportowego tamtych czasów. Podobnie sceny muzycznej. Przemijają jednak lata kolejne. Czy wiemy dzisiaj jak przyszła generacja oceni to co się kryje za organizacją życia sportowego czasów współczesnych. Śląsk jest już miejski i przeprowadził się na drogie Pilczyce. Postanowił zabrać ze sobą Oporowską. Ale czy da się przenieść zielone wzgórza.





Zielony doping rozkołysze
Oporowską sześćdziesiąt dwa
Pociąg się wtacza już na krytą
Hej Śląsk WKS - niesie wiatr

Nadzieja nowych pięknych zwycięstw
Do nas z odległych wraca stron
Kolejny sezon Oporowskiej
Tu zawsze był i będzie dom

Na stadion znów nadciągnie tłum
Tych dwóch siódemek czas
Uśmiechnij się - na pewno tu
Wrócisz niejeden raz           

Zielony doping Oporowskiej
Poderwie się rozproszy mrok
Nie żegnaj się - gdy moda minie
Spotkamy się tu znów za rok



31 stycznia 2012

ŚWIĘTY AUGUSTYN SZTABOWY

W swoim wschodnim przebiegu wrocławska Sztabowa kończy się współcześnie na linii ulicy Ślężnej. W czasach gdy nazywana była jeszcze Menzel Strasse, biegła nawet dalej na wschód - aż do placu Goeringa czyli dzisiejszego, trudno rozpoznawalnego placu Zamenhofa. Ten wschodni fragment Menzel nazywany był potem Goering Strasse. Dziś część na wschód od Ślężnej to dwa osobne odcinki : Wieczysta i Kuronia. Natomiast na zachodzie (zupełnie tak jak oryginalna kiedyś Menzel) Sztabowa dochodzi aż do obecnej ulicy Mieleckiej.

Augustyn Wschodni - maskowany letnim listowiem

Sama Sztabowa jest jedną z tych ulic wrocławskich, które pomimo tej samej nazwy nadanej stosunkowo długim ich odcinkom, nie są we współczesnym mieście klarownie rozpoznawanymi arteriami. Sztabowa nigdy zresztą nią nie była. Takich ulic w mieście jest znacznie więcej. Poprzecinane ważniejszymi od nich drogami (a nieraz i nowymi domami) lub znacznie aktualniejszymi sprawami czy interesami. Zalicza się do nich i nasza Sztabowa, przedzielona dziś dodatkowo barierą Powstańców Śląskich, która skutecznie odcina bezpośredni przepływ miejskiego tlenu pomiędzy Gajowicami a Hubami.

  
Augustyn Zachodni - maskowany zimową mgłą

Na swym zachodnim krańcu Sztabowa wprost kojarzy się z wojskiem. Przy skrzyżowaniu z Gajowicką znajduje się budynek gwiezdnego dowództwa - projektu Otta Rudolfa Salvisberga, wykorzystywany przez różne armie na cele wojskowe od jego powstania w 1928. Z kolei na wschodnim krańcu, wydaje się, że świadomość istnienia Sztabowej w tej jej mniej zabudowanej części, ledwie tylko podtrzymywana jest lokalizacją Urzędu Skarbowego, który od czasu do czasu trzeba być może odwiedzać. 

Tymczasem gdzieś w umownym pośrodku, w połączonym sztabie armii Wschód i Zachód usadowił się tytułowy Augustyn, który trzyma oko na obie części. Ale choć substancjonalnie jest tu już ponad sto lat (kościół wzniesiono w 1909) to jednak patronalnie tylko od 1946. Przeniósł się na obecne miejsce (do dawnych ewangelików św. Jana) z nieodległej Januszowickiej, gdzie mu oblężenie uszkodziło jego poprzednią katolicką kaplicę. Żeby jednak zgodnie z wojskową naturą profesjonalnie zamaskować swe nowe położenie, daje się od lat poznać jako kościół przy Sudeckiej.

22 stycznia 2012

DOMEK na DRZEWIE

           Marzenia kosmicznej podróży
           Chłopaków małych i dużych
           Oraz o domku na drzewie
                    
                      Te drugie się spełniają
                      A te pierwsze nie wiem

Sky Tower nad Niskimi Łąkami

Sky Tower nad Pocztową


Sky Tower nad Dyrekcyjną

16 grudnia 2011

ŚWIĘTY WACŁAW POWRACA

Ten trzeci (czeski w dzisiejszych kategoriach) patron pierwotnego kościoła augustianów, a potem i franciszkanów przy Świdnickiej, powraca w Adwencie przed Bożym Narodzeniem. Powraca z daleka, bo z emigracji do Anglii, Irlandii a nawet Kanady.

Wacław na dachu galerii dominikańskiej

Do Anglii, gdyż kult Wacława rozwijał się także i tam, i to już wkrótce po jego śmierci, która nastąpiła prawdopodobnie w 935 roku. W tejże właśnie Anglii, prawie tysiąc lat później, bo w roku 1853 powstała pieśń bożonarodzeniowa Good King Wenceslas, o tym jak to król Wacław spędzał któregoś roku drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia czyli Saint Stephen's Day (Szczepana - po prostu). Pieśń, do której słowa napisał anglikański pastor John Mason Neale. Muzyka zaś oparta została na XIII-wiecznej melodii wiosennej Tempus adest floridum. Stąd też zresztą wzięła się krytyka Neala za przeróbki oraz nienaturalność zestawień słów, muzyki i czasu.


Dawniej przejście św. Doroty prowadziło bezpośrednio z kościoła do ratusza za plecami

Irlandię wspominamy zaś dlatego, że to stamtąd pochodzą członkowie zespołu The Irish Rovers, którzy nagrali swą własną wersję pieśni Nealea. Zespół został założony już na emigracji w Kanadzie. I to właśnie wersji Roversów utworu o dobrym królu Wacławie posłuchajmy sobie na koniec tego wpisu, przez chwilę dając spokój ze wspomnianą krytyką.




12 grudnia 2011

ŻURAW UDOMOWIONY

Warto być może dziś jeszcze to fotografować, bo za kilka miesięcy w panoramie miasta nie pozostanie po nich śladu. Nie było już dawno (może nigdy) takiego czasu, by wbrew wszystkiemu można je było obserwować aż w tak wielkiej ilości. I to w dodatku zimą. Grudzień to chyba już zima. 

Żuraw złocisty na żerowisku Tarnogaj

Niby zbierały się do odlotu gdzieś do słonecznej Hiszpanii. A raczej do Chin. A jednak zdecydowały się zimować w kraju. I to na roboczo. Nic im nie straszne. Żadne kłopoty finansowe. Bo i ten kryzys to ponoć nie żaden kryzys. Rezultat raczej ! - jak przekonywał Kisielewski.

Żuraw rdzawy na żerowisku Mikołajów

A żuraw? Żuraw to zwierz dość czujny i płochliwy. Ptak o sylwetce wysmukłej i wyprostowanej. Sporej rozpiętość skrzydeł. Zaopatrzony w ozdobne pióra na grzbiecie i ogonie. Jeden lęg w roku. Ale to już sprawa na wiosnę. A ta przychodzi po zimie.

Żuraw królewski żeruje samotnie

7 grudnia 2011

SFERY WYŻSZE

Schody Politechniki Wrocławskiej.

Gmach główny Politechniki


Schody Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.
 
Uniwersytecki gmach Low Memorial Library


W otaczającej Politechnikę dzielnicy naukowej odnajdujemy nastrojową mieszkaniówkę z początku XX wieku.

Róg Smoluchowskiego przy Wybrzeżu Wyspiańskiego
W otaczającej Uniwersytet dzielnicy Morningside Heights odnajdujemy nastrojową mieszkaniówkę z początku XX wieku.

Morningside Heights


27 listopada 2011

ŚWIĄTYNIE HANDLU i BIZNESU

Woolworth - wybudowany w 1913 przy Broadway na Manhattanie za 13.5 miliona dolarów. Wszystko ponoć płatne gotówką - bez żadnego wsparcia kredytowego. Nazwany katedrą handlu ze względu na swą smukłość, porównywaną do gotyckich  budowli Średniowiecza.

Woolworth Building ze City Hall Park

Hala targowa przy Piaskowej - ukończona w 1908. Tylna jej część ustawiona na końcu Janickiego tak, iż przecina widok na Kościół NMP znajdujący się już na wyspie Piasek. Pomiędzy nimi dach jednego z gmachów Biblioteki Uniwersyteckiej w byłym klasztorze augustianów.

Hala Targowa zamykająca Janickiego

13 listopada 2011

ONI MÓWIĄ

Oni mówią przedszkola muszą być państwowe. Muszą być państwowe, gdyż prywatne z pewnością byłyby za drogie. A wtedy wszystkich pracownic Huty Warszawa i urzędniczek magistratu nie byłoby na nie stać. Same musiałyby się zająć swoimi dziećmi. Zostać w domach zamiast iść do pracy. A wtedy nic nie zarobią. Nie będzie za co kupić jedzenia i ubrań na zimę. Wszyscy pozamarzają z zimna. Poumierają z głodu. Po kolejnej zimie nie będzie już niczego. Dlatego oni mówią przedszkola muszą być państwowe. Ostrzegają, że poza scenografią, którą sami nam ustawili - nie ma tlenu.

I żadna z tych tysięcy kobiet nie wpadnie wtedy na pomysł, że skoro brak przedszkoli to czy nie stworzyć aby własnego? Na razie tylko na zasadzie opieki nad pociechami kilku swych koleżanek, które akurat uwielbiają swą świetnie płatną pracę zawodową. Być może akurat nie w Hucie Warszawa, ale na pewno nie w urzędach magistratu. Ten nie będzie się miał się już bowiem nawet czym zajmować. Odpadną mu przecież przedszkola. A wciąż pracującym mężom tych kobiet nie zabiorą już z wynagrodzenia żadnego podatku na edukację przedszkolną i utrzymanie urzędnika. Zatem czy żadna z tysięcy nie wpadnie na pomysł?

Owszem, niejednej przychodzi może taka myśl do głowy. Ale, ale… Czy aby ma ona wykształcenie jakiego wymaga ustawa? Czy ma kuchnię? Czy ma metraż? Czy ma to czy owo, czego akurat wymaga rząd, który dziś jeszcze jest, a jutro go nie ma? Nie - przecież ona nie spełnia warunków. Ona chce tylko opiekować się przez parę godzin dziennie pociechami kilku swych koleżanek. Nie chce niczego więcej. Nie chce programu nauczania. Nie chce kuratora. Nie chce nawet farsy, że niby prywatne a przecież zmuszone do realizacji wizji ministra. Nie chce niczyjej kontroli poza kontrolą tych jej kilku koleżanek. Chce żyć.

Oni mówią przedszkola muszą być państwowe.



22 października 2011

DIAMENT w OPRAWIE

W cieniu wznoszonej Sky Tower toczy się życie, które było tu pierwsze. Już w Średniowieczu istniały tu osobne Gajowice, potem Dworek i Nowa Wieś. Lecz niemal do końca XIX wieku wszystkie one należały do wrocławskiej parafii NMP na Piasku. Dopiero w latach 1911-13 wybudowano neoromański kościół, który otrzymał wezwanie św. Karola Boromeusza, jako kontynuację istniejącej nieopodal kaplicy. Oryginalna oprawa kościoła w postaci okolicznych domów została prawie kompletnie zniszczona w 1945 roku. W wieku zaś XXI Karol Boromeusz otrzymuje zupełnie nowy anturaż. 





























































































































Karol Boromeusz na tle Sky Tower

A co na to Nowy Jork? Tam właśnie, ze względu na sąsiedztwo wieżowców, budynek pewnego kościoła na Manhattanie opisano w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia jako architektoniczny brylancik w monumentalnej oprawie. Chodzi o bryłę i otoczenie obecnego kościoła św. Bartłomieja, wzniesionego przy Park Avenue w latach 1916-1917. Wieżowce dodawano w latach kolejnych. Aleja zaczęła nabierać dostojnego charakteru.


Bartłomiej Apostoł na tle budynku GE

Już wcześniej w nieodległym kwartale usadowił się Święty Patryk. Kiedy w latach 1958-78 budowano jego katedrę, dwie stumetrowe wieże dominowały nad niezabudowaną okolicą. Dziś Patryk stoi wdzięcznie wciśnięty pośród przewyższającej go zabudowy Piątej Alei. Sąsiadując przez ulicę z monumentalnym zespołem Centrum Rockefellera.


Patryk Biskup na tle wieżowców 50. Ulicy.
Sam Rockefeller w tym ujęciu wypada za plecami.

  

4 października 2011

WYBÓR OBOWIĄZKOWY

Ciekawa sprawa jak to się dzieje, że my sami, uważający się za mniej lub bardziej, ale jednak zdrowych na umyśle, w sferze polityki wciąż dokonujemy wyborów, tak zupełnie już po chwili nas nie satysfakcjonujących. Przynajmniej tak by się zdawało sądząc po narzekaniach na skutki własnych bądź co bądź decyzji, które nie ustają nigdy. Czy narzekamy tym samym na siebie samych? A przecież przy urnach zaklinamy się, że doskonale wiemy co robimy. Zapewniamy, że wybory nasze są w pełni racjonalne a z prawa do nich za nic nie chcemy rezygnować.

No właśnie. Skoro wyniki wyborów nie przynoszą oczekiwanej zmiany to głos nasz wydaje się kompletnie bez znaczenia. Czy zatem nie rozważylibyśmy całkowitą z niego rezygnację gdyby zapewniono załatwienie w 100% choć jednej lub dwóch spraw na których najbardziej nam zależy? Zrezygnować z głosu i pogrzebać demokrację skoro ta jedynie udaje, że działa w naszym interesie. A tak naprawdę powiększa tylko kosztowną biurokrację i marnuje w ten sposób szczere ludzkie wysiłki. Gdyby zatem coś dało się załatwić umową a nie głosowaniem, to tej jesieni życzę całkowitego zniesienie podatku dochodowego i likwidacji przymusu szkolnego. Tak na początek.

2 października 2011

TO JEST DOPIERO COŚ

Dwa mosty, których projektanci w doczesnym życiu nie doczekali ich otwarcia. Twórca pierwszego z nich architekt Ryszard Plueddemann zmarł w lutym 1910, podczas gdy jego wrocławski Most Cesarski otwierano dopiero w październiku tego samego roku. Częściowo uszkodzony podczas II wojny i od tego czasu nazywany Grunwaldzkim. A to w związku z tym, że do rekonstrukcji użyto stalowych nitów pozyskanych ze złomowanych zbroi rycerskich z wielkiej bitwy roku 1410. Historia tak prawdziwa jak i ta, że Plueddemann umarł tak wcześnie, by nie musiał stawać pod przęsłem mostu w momencie jego próbnego obciążania. A wszystko z powodu rzekomego odkrycia poważnych błędów projektowych. W każdym razie nitowaną konstrukcję mostu można podziwiać do dzisiaj.


Grunwaldzki z Mazowieckiej

Z kolei Amerykański inżynier Jan Roebling nie doczekał niestety ani otwarcia, ani nawet rozpoczęcia budowy swego nowojorskiego dzieła. Chodzi oczywiście o Most Brookliński - drugą z przepraw mostowych wspomnianych na początku wpisu. Roebling zmarł z powodu urazu stopy na kilka miesięcy przed faktycznym rozpoczęciem robót, co nastąpiło w 1870. Prace kontynuował jego syn Waszyngton. Most ukończono w roku 1883. Młodszy Roebling pośród wielu innych pracujących pod wodą robotników zapadł na chorobę kesonową. Stało się to z powodu przebywania w środowisku o zmiennym ciśnieniu podczas nadzorowania podwodnych robót budowlanych i związanej z tym zbyt szybkiej dekompresji. Poważnie chory dożył roku 1926. Także z Mostem Brooklińskim związana jest plotka o niedoskonałościach projektowych i konstrukcyjnych. Pojawiła się ona w tydzień po otwarciu mostu i sugerowała bliską jego awarię, a nawet zerwanie. Nic się jednak nie wydarzyło i stalowe podwieszenia Brooklińskiego można podziwiać po czasy współczesne.


Ten pierwszy szary to Brookliński - ten  niebieski z tyłu to Manhattański
Oba widziane z Columbia Heights na Brooklinie

Wszystko to piękne, ale są w życiu sprawy o wiele większe niż najbardziej nawet niesamowite osiągniecia inżynierii mostowej. W związku z tym właśnie, Edward Stachura skontrował zachwyty Władymira Majakowskiego nad podwieszonym wytworem ojca i syna Roeblingów w znanym wierszu. Że nie żaden most lecz na drugą stronę głową przebić się przez obłędu los - to jest dopiero coś! A co na to Zwierzyniecki?

14 sierpnia 2011

AŻ POD NIEBO

Według historii opowiedzianej w książce ‘Wrocławianie 30 rozmów’, gdy Grzegorz Ciechowski, zapewne na fali rosnącej popularności i w poszukaniu lepszych szans na dalszy rozwój muzyczny, zaproponował Lechowi Janerce przeprowadzkę do Warszawy, ten miał zwrócić Ciechowskiemu uwagę: ‘Słuchaj Grzesiu - to już się nie wygłupiajmy z tą Warszawą, przeprowadźmy się do Nowego Jorku’


Bryant Park na Manhattanie za biblioteką wzdłuż 42. ulicy

Oto perspektywa! Reszta niestety to tylko zastępstwo. W architekturze wieżowców też już ponoć wszystko było. Nierzadko i z 80 lat wcześniej. Ale zdając sobie z tego sprawę, nie wypada psuć wrocławskich wrażeń. Przyjdzie nam żyć przecież przez czas jakiś ze Sky Tower we Wrocławiu. I będzie się podobać! Już zresztą się zadomowiła. Już wrosła. Już czuwa. A często zaskakuje.


Sky Tower słoneczna z wiaduktu nad Krakowską

Szkoda tylko tej przyziemnej Powstańców, której krótka w sumie świetność zakończyła się wiosną 1945. Niby wciąż dostajemy szanse na jej ożywienie. Ale chyba nie chcemy z nich korzystać. Zadzieramy tylko głowy na błyszczącą wieżę i żagiel. Zapominamy o zacienionej arterii. A ta, 60 lat po Festung, wciąż niezbyt chętnie zapełnia się ludźmi. Patrząc na mizerię przyziemnych elewacji nowego wieżowca, upewnić się można, że i teraz nic się nie zmieni. Wspomniani mieszczanie zabrani zostaną z ulic i wyniesieni na wyższy poziom tarasów lub stłoczeni w galeriach. 

Sky Tower nad Kruczą - trochę już wyższa od starych wieżowców

A wspomniana Powstańców dalej zarastać sobie będzie spokojnie krzywymi i prostymi lipami. Poniekąd bezludna w samym centrum miasta.

29 czerwca 2011

Z NOWEJ ŚWIDNICKIEJ DO NOWEGO JORKU

Przedłużenie ulicy Świdnickiej poza linię fosy oraz dawną bramę miejską przy dzisiejszym Podwalu, nazywano już od początków XIX wieku ulicą Świdnicką Nową. Po roku 1945 nazwa ta poszła jednak w niepamięć. Świdnicką określa się dziś cały jej odcinek od Rynku aż po wiadukt kolejowy i ulicę Powstańców Śląskich. Nie ma podziału na nowe i stare. Wojna dramatycznie zmieniła tu historię i architekturę. Do tego nawet stopnia, że Świdnicka od lat pięćdziesiątych miała na zawsze stać się już tylko prospektem Stalingradzkim.


Świdnicka Nowa w stronę Starego Miasta
www.wroclaw.hydral.com.pl

A miasto potrzebuje ulic i domów. Najlepiej można to odczuć we Wrocławiu, gdy spacerując wśród zwartej zabudowy, w wielu miejscach nagle wszystko się urywa. Kończą się domy. Kończą ulice. Przed nami tylko pustawa przestrzeń z rozsypanymi klockami blokowisk i sterczącymi kikutami zaniedbanych topoli. Anty-miasto. I tylko stary bruk uliczny, nieraz z pozostałościami tramwajowych torowisk, uparcie stoi na straży historii zniszczonego miasta. Bez respektu dla upływającego czasu, bagatelizowany nieraz przez współczesnych, bruk ten w wielu miejscach wciąż jednak wyznacza dawny układ ulic. Szkielety nie rozpadają się wcale tak łatwo. Odpoczywają sobie w zapomnieniu. Wciąż z nadzieją, że kiedyś jeszcze przyczepią doń ścięgna i mięso. Owe wspaniałe budynki napierające tłustymi fasadami na przyległe ulice i place. Na aleje wypełnione ciasno drzewami i samochodami. Ze sklepami w przyziemiach. Piętrami biur i mieszkań. A przede wszystkim ludźmi, ludźmi, ludźmi. Krwinkami w miejskich arteriach. Powracającym życiem.


Za wiaduktem Świdnicka współczesna

I takie właśnie dziwne to wrażenie towarzyszyło spacerowiczowi, gdy przez lata przemierzał on Świdnicką od Rynku na krzyckie południe. Najpierw plac Kościuszki. Potem skrzyżowanie z dzisiejszą Piłsudskiego. Zaraz wiadukt i tory kolejowe. A dalej już tylko wrażenie końca miasta. Dziura i otchłań. Gęste lecz właśnie zaniedbane drzewa na Powstańców. I wspomniane klocki, pozostawione jakby po zabawie przez niegrzeczne dzieci. A był przecież czas przed Festung Breslau, gdy kolej nie była w stanie podzielić miasta. Zwarta zabudowa po obu stronach nasypu tworzyła tu ciągłą, uporządkowaną architekturę. Dawała to niezbędne poczucie ciasnoty miejskiej. Tak konieczne do utrzymania mieszczan w kupie. Fizycznie i mentalnie.


Estakada nad Pershing Square przy 42. ulicy w Nowym Jorku

Dziś, po latach smutnych coś się w tym krajobrazie zmienia. Nie wraca już co prawda stare. Lecz nowe nie wdziera się jako siła niszcząca. Cóż zresztą tu niszczyć? Nowe obserwuje, a potem wypełnia. To nowe to prywatne Arkady. Powstałe już za torami, doskonale blokują perspektywę Świdnickiej. Prześwietny widok świeżo zastygłego olbrzyma. I to zarówno z oddali Rynku jak i z bliskości skrzyżowania Piłsudskiego. Szkielet obrasta nową tkanką w najlepszym stylu. 


Wiadukt kolejowy i przepust na Powstańców Śląskich
 
Gdy bowiem podejdziemy do odnowionego wiaduktu, nie uciekniemy już od skojarzenia z samym Nowym Jorkiem. Estakada samochodowa przy Grand Central Terminal nad Pershing Square to esencja tamtego miasta na Manhattanie. Skoro Świdnicka ma być tym czym chcielibyśmy aby była, niech porównanie to będzie komplementem. A czy uprawnione jest to skojarzenie czy też nie - nic już nie poradzimy. Takie wrażenie. Znów stopniowo zaczyna się wyczuwać zanikłe tętno miasta. To czego tu, na południowej Świdnickiej, tak bardzo brakowało przez lata. Oto znowu jest miasto. Na nowo.


Za wiaduktem początek Powstańców Śląskich i otwierające ją Arkady