18 kwietnia 2011

MICHAŁ OŁBIŃSKI - NASZ MIECZ I TARCZA

Być może ostatnia już chwila aby zjawisko to zarejestrować. Ruszamy wczesnym rankiem od strony Mostu Pokoju na Ołbin. Zostawiamy po lewej Ostrów i Ogród. Dojeżdżamy do skrzyżowania z Sienkiewicza. Przed nami otwiera się już kolejny fragment Wyszyńskiego. Patrzymy w kierunku Parku Nowowiejskiego profesora Tołpy. Sama ulica biegnie tu łagodnym łukiem. Kamienice po obu jej stronach układają się w przyjemny wąwóz, na końcu którego ukazuje się kościół Świętego Michała Archanioła. Tego, który zawsze nas obroni. Tu wszystko następuje dostojnie i powoli. Najpierw ujawnia się transept. Potem w miarę zbliżania także i wieża. Obrazy tak niezwykłe. Szczególnie widać to rankiem. Sama Wyszyńskiego tonie w cieniu, a Michał cały oświetlony wschodzącym słońcem na tle błękitnego nieba. Jedna z najciekawszych, a zachowanych perspektyw, na jaką można natrafić dziś we Wrocławiu. Aż się nie chce wierzyć, że cały ten układ powstał tak tylko przypadkiem.

Michał z Wyszyńskiego
Piękne kino stonowanej akcji. Wygodne fotele samochodowe i ekran : przednia szyba samochodu. Przed nami kino objazdowe. W rzeczywistości to my oczywiście jedziemy, a neogotyk, choć strzelisty, twardo trzyma się ziemi. Lecz wydaje się całkiem odwrotnie. Tak jakbyśmy to my właśnie siedzieli w kinie, a budynek kościoła sam wjeżdżał w kadr i w gotową scenografię ze stojących jeszcze po obu stronach  kamienic. Dziś się tak we Wrocławiu już chyba na miasto nie patrzy. A przynajmniej bardzo mało na to współczesnych, urbanistycznych dowodów. Nie to, że ich nie ma w ogóle (o tym może w kolejnym odcinku, kto wie). Ale z pewnością nie za wiele. A te stare - zachowane, wkrótce także mają przestać istnieć. Wyburzenia, wyburzenia.

Michał z Kluczborskiej panie Kazimierzu
Ale może to cale kino i architektoniczny geniusz oraz poranna wycieczka to jedynie kolejna legenda. Takie tylko naciągane wrażenie. Bo wyobraźmy sobie że wciąż stoi te parę nieistniejących już dziś kamienic na końcu tejże Wyszyńskiego po jej lewej stronie - zaraz przed skrzyżowaniem z Prusa. Gdyby ich nie wyburzono i wciąż tam tkwiły, może zupełnie przesłoniłyby tak zachwalany tu widok. I nie pozwoliłyby tak majestatycznie wejść w kadr wspomnianym wieżom. Niczego niezwykłego byśmy już wtedy o poranku nie obejrzeli. I cały czar prysłby tak szybko jak się tylko pojawił. Kto wie. Ale nawet jeśli tak - to zawsze można zaryzykować, że wtedy być może odnaleźlibyśmy tam jeszcze coś bardziej interesującego. Coś czego nie będzie nam już dziś dane doświadczyć. Podobnie zresztą jak tych wszystkich nigdy nieodebranych przez współczesnych Wrocławian widoków i wrażeń z dawnej, a nieistniejącej już zabudowy placów Hirszfelda, Strzegomskiego czy Krzysztofa. To już przepadło.

Ołbińska szkoła czarodziejów w remoncie
A może po prostu najlepiej udać i założyć, że tego słabego punktu niniejszego wywodu i spaceru nikt nawet nie zauważył, a legenda i wrażenie tej ulicy i wieży będą jeszcze chwilę trwać. I kto wie, może nawet natchną jakiegoś współczesnego Plueddemanna z pobliskiej szkoły architektów na Prusa. Zanim to wszystko wkrótce wyburzą.

4 komentarze:

  1. Dziękuję Ci za wpis poprzedni i za ten i za każdy...
    eldka

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisanie jakoś tam zawsze pójdzie. Za to czytanie - to jest dopiero coś, bo cierpliwość. Także dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak słyszę hasło "wyburzanie" szczególnie w odniesieniu do Śródmieścia to mi skóra cierpnie. A linia widokowa faktycznie zapierająca dech.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tragiczne skutki Festung Breslau nie są naszą winą. Tym niemniej wciąż jednak mam poczucie, że jesteśmy coś winni temu miastu. I z pewnością nie są to kolejne wyburzenia.

    OdpowiedzUsuń