16 grudnia 2011

ŚWIĘTY WACŁAW POWRACA

Ten trzeci (czeski w dzisiejszych kategoriach) patron pierwotnego kościoła augustianów, a potem i franciszkanów przy Świdnickiej, powraca w Adwencie przed Bożym Narodzeniem. Powraca z daleka, bo z emigracji do Anglii, Irlandii a nawet Kanady.

Wacław na dachu galerii dominikańskiej

Do Anglii, gdyż kult Wacława rozwijał się także i tam, i to już wkrótce po jego śmierci, która nastąpiła prawdopodobnie w 935 roku. W tejże właśnie Anglii, prawie tysiąc lat później, bo w roku 1853 powstała pieśń bożonarodzeniowa Good King Wenceslas, o tym jak to król Wacław spędzał któregoś roku drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia czyli Saint Stephen's Day (Szczepana - po prostu). Pieśń, do której słowa napisał anglikański pastor John Mason Neale. Muzyka zaś oparta została na XIII-wiecznej melodii wiosennej Tempus adest floridum. Stąd też zresztą wzięła się krytyka Neala za przeróbki oraz nienaturalność zestawień słów, muzyki i czasu.


Dawniej przejście św. Doroty prowadziło bezpośrednio z kościoła do ratusza za plecami

Irlandię wspominamy zaś dlatego, że to stamtąd pochodzą członkowie zespołu The Irish Rovers, którzy nagrali swą własną wersję pieśni Nealea. Zespół został założony już na emigracji w Kanadzie. I to właśnie wersji Roversów utworu o dobrym królu Wacławie posłuchajmy sobie na koniec tego wpisu, przez chwilę dając spokój ze wspomnianą krytyką.




12 grudnia 2011

ŻURAW UDOMOWIONY

Warto być może dziś jeszcze to fotografować, bo za kilka miesięcy w panoramie miasta nie pozostanie po nich śladu. Nie było już dawno (może nigdy) takiego czasu, by wbrew wszystkiemu można je było obserwować aż w tak wielkiej ilości. I to w dodatku zimą. Grudzień to chyba już zima. 

Żuraw złocisty na żerowisku Tarnogaj

Niby zbierały się do odlotu gdzieś do słonecznej Hiszpanii. A raczej do Chin. A jednak zdecydowały się zimować w kraju. I to na roboczo. Nic im nie straszne. Żadne kłopoty finansowe. Bo i ten kryzys to ponoć nie żaden kryzys. Rezultat raczej ! - jak przekonywał Kisielewski.

Żuraw rdzawy na żerowisku Mikołajów

A żuraw? Żuraw to zwierz dość czujny i płochliwy. Ptak o sylwetce wysmukłej i wyprostowanej. Sporej rozpiętość skrzydeł. Zaopatrzony w ozdobne pióra na grzbiecie i ogonie. Jeden lęg w roku. Ale to już sprawa na wiosnę. A ta przychodzi po zimie.

Żuraw królewski żeruje samotnie

7 grudnia 2011

SFERY WYŻSZE

Schody Politechniki Wrocławskiej.

Gmach główny Politechniki


Schody Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku.
 
Uniwersytecki gmach Low Memorial Library


W otaczającej Politechnikę dzielnicy naukowej odnajdujemy nastrojową mieszkaniówkę z początku XX wieku.

Róg Smoluchowskiego przy Wybrzeżu Wyspiańskiego
W otaczającej Uniwersytet dzielnicy Morningside Heights odnajdujemy nastrojową mieszkaniówkę z początku XX wieku.

Morningside Heights


27 listopada 2011

ŚWIĄTYNIE HANDLU i BIZNESU

Woolworth - wybudowany w 1913 przy Broadway na Manhattanie za 13.5 miliona dolarów. Wszystko ponoć płatne gotówką - bez żadnego wsparcia kredytowego. Nazwany katedrą handlu ze względu na swą smukłość, porównywaną do gotyckich  budowli Średniowiecza.

Woolworth Building ze City Hall Park

Hala targowa przy Piaskowej - ukończona w 1908. Tylna jej część ustawiona na końcu Janickiego tak, iż przecina widok na Kościół NMP znajdujący się już na wyspie Piasek. Pomiędzy nimi dach jednego z gmachów Biblioteki Uniwersyteckiej w byłym klasztorze augustianów.

Hala Targowa zamykająca Janickiego

13 listopada 2011

ONI MÓWIĄ

Oni mówią przedszkola muszą być państwowe. Muszą być państwowe, gdyż prywatne z pewnością byłyby za drogie. A wtedy wszystkich pracownic Huty Warszawa i urzędniczek magistratu nie byłoby na nie stać. Same musiałyby się zająć swoimi dziećmi. Zostać w domach zamiast iść do pracy. A wtedy nic nie zarobią. Nie będzie za co kupić jedzenia i ubrań na zimę. Wszyscy pozamarzają z zimna. Poumierają z głodu. Po kolejnej zimie nie będzie już niczego. Dlatego oni mówią przedszkola muszą być państwowe. Ostrzegają, że poza scenografią, którą sami nam ustawili - nie ma tlenu.

I żadna z tych tysięcy kobiet nie wpadnie wtedy na pomysł, że skoro brak przedszkoli to czy nie stworzyć aby własnego? Na razie tylko na zasadzie opieki nad pociechami kilku swych koleżanek, które akurat uwielbiają swą świetnie płatną pracę zawodową. Być może akurat nie w Hucie Warszawa, ale na pewno nie w urzędach magistratu. Ten nie będzie się miał się już bowiem nawet czym zajmować. Odpadną mu przecież przedszkola. A wciąż pracującym mężom tych kobiet nie zabiorą już z wynagrodzenia żadnego podatku na edukację przedszkolną i utrzymanie urzędnika. Zatem czy żadna z tysięcy nie wpadnie na pomysł?

Owszem, niejednej przychodzi może taka myśl do głowy. Ale, ale… Czy aby ma ona wykształcenie jakiego wymaga ustawa? Czy ma kuchnię? Czy ma metraż? Czy ma to czy owo, czego akurat wymaga rząd, który dziś jeszcze jest, a jutro go nie ma? Nie - przecież ona nie spełnia warunków. Ona chce tylko opiekować się przez parę godzin dziennie pociechami kilku swych koleżanek. Nie chce niczego więcej. Nie chce programu nauczania. Nie chce kuratora. Nie chce nawet farsy, że niby prywatne a przecież zmuszone do realizacji wizji ministra. Nie chce niczyjej kontroli poza kontrolą tych jej kilku koleżanek. Chce żyć.

Oni mówią przedszkola muszą być państwowe.



22 października 2011

DIAMENT w OPRAWIE

W cieniu wznoszonej Sky Tower toczy się życie, które było tu pierwsze. Już w Średniowieczu istniały tu osobne Gajowice, potem Dworek i Nowa Wieś. Lecz niemal do końca XIX wieku wszystkie one należały do wrocławskiej parafii NMP na Piasku. Dopiero w latach 1911-13 wybudowano neoromański kościół, który otrzymał wezwanie św. Karola Boromeusza, jako kontynuację istniejącej nieopodal kaplicy. Oryginalna oprawa kościoła w postaci okolicznych domów została prawie kompletnie zniszczona w 1945 roku. W wieku zaś XXI Karol Boromeusz otrzymuje zupełnie nowy anturaż. 





























































































































Karol Boromeusz na tle Sky Tower

A co na to Nowy Jork? Tam właśnie, ze względu na sąsiedztwo wieżowców, budynek pewnego kościoła na Manhattanie opisano w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia jako architektoniczny brylancik w monumentalnej oprawie. Chodzi o bryłę i otoczenie obecnego kościoła św. Bartłomieja, wzniesionego przy Park Avenue w latach 1916-1917. Wieżowce dodawano w latach kolejnych. Aleja zaczęła nabierać dostojnego charakteru.


Bartłomiej Apostoł na tle budynku GE

Już wcześniej w nieodległym kwartale usadowił się Święty Patryk. Kiedy w latach 1958-78 budowano jego katedrę, dwie stumetrowe wieże dominowały nad niezabudowaną okolicą. Dziś Patryk stoi wdzięcznie wciśnięty pośród przewyższającej go zabudowy Piątej Alei. Sąsiadując przez ulicę z monumentalnym zespołem Centrum Rockefellera.


Patryk Biskup na tle wieżowców 50. Ulicy.
Sam Rockefeller w tym ujęciu wypada za plecami.

  

4 października 2011

WYBÓR OBOWIĄZKOWY

Ciekawa sprawa jak to się dzieje, że my sami, uważający się za mniej lub bardziej, ale jednak zdrowych na umyśle, w sferze polityki wciąż dokonujemy wyborów, tak zupełnie już po chwili nas nie satysfakcjonujących. Przynajmniej tak by się zdawało sądząc po narzekaniach na skutki własnych bądź co bądź decyzji, które nie ustają nigdy. Czy narzekamy tym samym na siebie samych? A przecież przy urnach zaklinamy się, że doskonale wiemy co robimy. Zapewniamy, że wybory nasze są w pełni racjonalne a z prawa do nich za nic nie chcemy rezygnować.

No właśnie. Skoro wyniki wyborów nie przynoszą oczekiwanej zmiany to głos nasz wydaje się kompletnie bez znaczenia. Czy zatem nie rozważylibyśmy całkowitą z niego rezygnację gdyby zapewniono załatwienie w 100% choć jednej lub dwóch spraw na których najbardziej nam zależy? Zrezygnować z głosu i pogrzebać demokrację skoro ta jedynie udaje, że działa w naszym interesie. A tak naprawdę powiększa tylko kosztowną biurokrację i marnuje w ten sposób szczere ludzkie wysiłki. Gdyby zatem coś dało się załatwić umową a nie głosowaniem, to tej jesieni życzę całkowitego zniesienie podatku dochodowego i likwidacji przymusu szkolnego. Tak na początek.

2 października 2011

TO JEST DOPIERO COŚ

Dwa mosty, których projektanci w doczesnym życiu nie doczekali ich otwarcia. Twórca pierwszego z nich architekt Ryszard Plueddemann zmarł w lutym 1910, podczas gdy jego wrocławski Most Cesarski otwierano dopiero w październiku tego samego roku. Częściowo uszkodzony podczas II wojny i od tego czasu nazywany Grunwaldzkim. A to w związku z tym, że do rekonstrukcji użyto stalowych nitów pozyskanych ze złomowanych zbroi rycerskich z wielkiej bitwy roku 1410. Historia tak prawdziwa jak i ta, że Plueddemann umarł tak wcześnie, by nie musiał stawać pod przęsłem mostu w momencie jego próbnego obciążania. A wszystko z powodu rzekomego odkrycia poważnych błędów projektowych. W każdym razie nitowaną konstrukcję mostu można podziwiać do dzisiaj.


Grunwaldzki z Mazowieckiej

Z kolei Amerykański inżynier Jan Roebling nie doczekał niestety ani otwarcia, ani nawet rozpoczęcia budowy swego nowojorskiego dzieła. Chodzi oczywiście o Most Brookliński - drugą z przepraw mostowych wspomnianych na początku wpisu. Roebling zmarł z powodu urazu stopy na kilka miesięcy przed faktycznym rozpoczęciem robót, co nastąpiło w 1870. Prace kontynuował jego syn Waszyngton. Most ukończono w roku 1883. Młodszy Roebling pośród wielu innych pracujących pod wodą robotników zapadł na chorobę kesonową. Stało się to z powodu przebywania w środowisku o zmiennym ciśnieniu podczas nadzorowania podwodnych robót budowlanych i związanej z tym zbyt szybkiej dekompresji. Poważnie chory dożył roku 1926. Także z Mostem Brooklińskim związana jest plotka o niedoskonałościach projektowych i konstrukcyjnych. Pojawiła się ona w tydzień po otwarciu mostu i sugerowała bliską jego awarię, a nawet zerwanie. Nic się jednak nie wydarzyło i stalowe podwieszenia Brooklińskiego można podziwiać po czasy współczesne.


Ten pierwszy szary to Brookliński - ten  niebieski z tyłu to Manhattański
Oba widziane z Columbia Heights na Brooklinie

Wszystko to piękne, ale są w życiu sprawy o wiele większe niż najbardziej nawet niesamowite osiągniecia inżynierii mostowej. W związku z tym właśnie, Edward Stachura skontrował zachwyty Władymira Majakowskiego nad podwieszonym wytworem ojca i syna Roeblingów w znanym wierszu. Że nie żaden most lecz na drugą stronę głową przebić się przez obłędu los - to jest dopiero coś! A co na to Zwierzyniecki?

14 sierpnia 2011

AŻ POD NIEBO

Według historii opowiedzianej w książce ‘Wrocławianie 30 rozmów’, gdy Grzegorz Ciechowski, zapewne na fali rosnącej popularności i w poszukaniu lepszych szans na dalszy rozwój muzyczny, zaproponował Lechowi Janerce przeprowadzkę do Warszawy, ten miał zwrócić Ciechowskiemu uwagę: ‘Słuchaj Grzesiu - to już się nie wygłupiajmy z tą Warszawą, przeprowadźmy się do Nowego Jorku’


Bryant Park na Manhattanie za biblioteką wzdłuż 42. ulicy

Oto perspektywa! Reszta niestety to tylko zastępstwo. W architekturze wieżowców też już ponoć wszystko było. Nierzadko i z 80 lat wcześniej. Ale zdając sobie z tego sprawę, nie wypada psuć wrocławskich wrażeń. Przyjdzie nam żyć przecież przez czas jakiś ze Sky Tower we Wrocławiu. I będzie się podobać! Już zresztą się zadomowiła. Już wrosła. Już czuwa. A często zaskakuje.


Sky Tower słoneczna z wiaduktu nad Krakowską

Szkoda tylko tej przyziemnej Powstańców, której krótka w sumie świetność zakończyła się wiosną 1945. Niby wciąż dostajemy szanse na jej ożywienie. Ale chyba nie chcemy z nich korzystać. Zadzieramy tylko głowy na błyszczącą wieżę i żagiel. Zapominamy o zacienionej arterii. A ta, 60 lat po Festung, wciąż niezbyt chętnie zapełnia się ludźmi. Patrząc na mizerię przyziemnych elewacji nowego wieżowca, upewnić się można, że i teraz nic się nie zmieni. Wspomniani mieszczanie zabrani zostaną z ulic i wyniesieni na wyższy poziom tarasów lub stłoczeni w galeriach. 

Sky Tower nad Kruczą - trochę już wyższa od starych wieżowców

A wspomniana Powstańców dalej zarastać sobie będzie spokojnie krzywymi i prostymi lipami. Poniekąd bezludna w samym centrum miasta.

29 czerwca 2011

Z NOWEJ ŚWIDNICKIEJ DO NOWEGO JORKU

Przedłużenie ulicy Świdnickiej poza linię fosy oraz dawną bramę miejską przy dzisiejszym Podwalu, nazywano już od początków XIX wieku ulicą Świdnicką Nową. Po roku 1945 nazwa ta poszła jednak w niepamięć. Świdnicką określa się dziś cały jej odcinek od Rynku aż po wiadukt kolejowy i ulicę Powstańców Śląskich. Nie ma podziału na nowe i stare. Wojna dramatycznie zmieniła tu historię i architekturę. Do tego nawet stopnia, że Świdnicka od lat pięćdziesiątych miała na zawsze stać się już tylko prospektem Stalingradzkim.


Świdnicka Nowa w stronę Starego Miasta
www.wroclaw.hydral.com.pl

A miasto potrzebuje ulic i domów. Najlepiej można to odczuć we Wrocławiu, gdy spacerując wśród zwartej zabudowy, w wielu miejscach nagle wszystko się urywa. Kończą się domy. Kończą ulice. Przed nami tylko pustawa przestrzeń z rozsypanymi klockami blokowisk i sterczącymi kikutami zaniedbanych topoli. Anty-miasto. I tylko stary bruk uliczny, nieraz z pozostałościami tramwajowych torowisk, uparcie stoi na straży historii zniszczonego miasta. Bez respektu dla upływającego czasu, bagatelizowany nieraz przez współczesnych, bruk ten w wielu miejscach wciąż jednak wyznacza dawny układ ulic. Szkielety nie rozpadają się wcale tak łatwo. Odpoczywają sobie w zapomnieniu. Wciąż z nadzieją, że kiedyś jeszcze przyczepią doń ścięgna i mięso. Owe wspaniałe budynki napierające tłustymi fasadami na przyległe ulice i place. Na aleje wypełnione ciasno drzewami i samochodami. Ze sklepami w przyziemiach. Piętrami biur i mieszkań. A przede wszystkim ludźmi, ludźmi, ludźmi. Krwinkami w miejskich arteriach. Powracającym życiem.


Za wiaduktem Świdnicka współczesna

I takie właśnie dziwne to wrażenie towarzyszyło spacerowiczowi, gdy przez lata przemierzał on Świdnicką od Rynku na krzyckie południe. Najpierw plac Kościuszki. Potem skrzyżowanie z dzisiejszą Piłsudskiego. Zaraz wiadukt i tory kolejowe. A dalej już tylko wrażenie końca miasta. Dziura i otchłań. Gęste lecz właśnie zaniedbane drzewa na Powstańców. I wspomniane klocki, pozostawione jakby po zabawie przez niegrzeczne dzieci. A był przecież czas przed Festung Breslau, gdy kolej nie była w stanie podzielić miasta. Zwarta zabudowa po obu stronach nasypu tworzyła tu ciągłą, uporządkowaną architekturę. Dawała to niezbędne poczucie ciasnoty miejskiej. Tak konieczne do utrzymania mieszczan w kupie. Fizycznie i mentalnie.


Estakada nad Pershing Square przy 42. ulicy w Nowym Jorku

Dziś, po latach smutnych coś się w tym krajobrazie zmienia. Nie wraca już co prawda stare. Lecz nowe nie wdziera się jako siła niszcząca. Cóż zresztą tu niszczyć? Nowe obserwuje, a potem wypełnia. To nowe to prywatne Arkady. Powstałe już za torami, doskonale blokują perspektywę Świdnickiej. Prześwietny widok świeżo zastygłego olbrzyma. I to zarówno z oddali Rynku jak i z bliskości skrzyżowania Piłsudskiego. Szkielet obrasta nową tkanką w najlepszym stylu. 


Wiadukt kolejowy i przepust na Powstańców Śląskich
 
Gdy bowiem podejdziemy do odnowionego wiaduktu, nie uciekniemy już od skojarzenia z samym Nowym Jorkiem. Estakada samochodowa przy Grand Central Terminal nad Pershing Square to esencja tamtego miasta na Manhattanie. Skoro Świdnicka ma być tym czym chcielibyśmy aby była, niech porównanie to będzie komplementem. A czy uprawnione jest to skojarzenie czy też nie - nic już nie poradzimy. Takie wrażenie. Znów stopniowo zaczyna się wyczuwać zanikłe tętno miasta. To czego tu, na południowej Świdnickiej, tak bardzo brakowało przez lata. Oto znowu jest miasto. Na nowo.


Za wiaduktem początek Powstańców Śląskich i otwierające ją Arkady

29 maja 2011

WROCŁAWSKA HAMPDEN

Czy wrocławski Stadion Olimpijski przy Parku Szczytnickim aż tak bardzo przypomina narodowy stadion Szkotów w Glasgow, by zaczynać ten wpis takim właśnie tytułem? Cóż, piłka nożna to gra wrażeń. Zatem wbrew wszystkiemu – niech już sobie taką pozostanie : wrocławską Hampden. 


Olimpijski z Zalesiem w tle



Był taki czas gdy zbyt łagodny kąt nachylenia trybun polskich stadionów strasznie rozczarowywał młodego kibica. Kibic ten ze smutkiem zauważał przepaść pomiędzy zastygłymi polskimi obiektami, a tymi angielskimi, czy szkockimi, które stale i stopniowo modernizowano. Instalowano zadaszenia, usuwano bieżnie. Nad istniejącymi tarasami z miejscami stojącymi dodawano piętrowe trybuny z siedzeniami. Tworzyła się niepowtarzalna architektura, odzwierciedlająca rozwój klubów i towarzyszące im emocje lokalnych społeczności.


http://www.glasgowguide.co.uk/football_stadium_hampden_park.html#Hampden%20Park%20Ariel%20View

Jednak dziś, zachowana tu i ówdzie łagodna trybuna, już tak bardzo nie razi. Dodatkowo, w porównaniu ze współczesnymi, ultra nowoczesnymi okrąglakami, nieraz zupełnie zachwyca. A wspomniana Hampden, będąc szkockim stadionem narodowym, pozostaje wciąż także boiskiem klubowym Queen's Park F.C. - najstarszego zespołu piłkarskiego poza Anglią i Walią. Założono go w Glasgow w roku 1867. Sama zaś Hampden istnieje tam od 1903. Dziś już zmodernizowana, uznana przez UEFA jako jeden z najlepszych obiektów do organizacji meczów rangi europejskiej. Stadion znany jest również jako źródło ‘Hampden Roar’ - dopingowego szaleństwa i ryku ponad stu tysięcy gardeł, którym to szkoccy kibice skutecznie deprymowali swoich angielskich rywali podczas prestiżowych meczów między tymi dwoma reprezentacjami.


Mecz pucharowy na Olimpijskim : WKS Śląsk - Real Sociedad
  Rok 1987 : z lewej Prusik, z prawej Arkonada
www.slaskfoto.w.interia.pl/1980.htm

Olimpijski we Wrocławiu także kojarzy się z rykiem. Najczęściej jednak jest to ryk maszyn żużlowych - niosący się w niedzielne popołudnia po Zalesiu i Biskupinie. Wzmocniony wspomnieniem dopingu kibiców drugoligowej niegdyś Sparty, mobilizowanych w najgorszych dla klubu czasach przez spikera zawodów do tego by ryk ten słyszalny był przez rodzinę na sąsiednim Sępolnie. Olimpijski to także, w zastępstwie Oporowskiej, miejsce potyczek Śląska WKS w europejskich pucharach w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ostatni raz 30 września 1987 z Realem Sociedad z San Sebastian. I tak już chyba zostanie. 

1 maja 2011

MY POTRZEBUJEMY WSZYSTKICH

Obowiązkowe ubezpieczenia społeczne. Gra losowa, w której zawieramy zakład z systemem. W okresie naszej pracy wnosimy miesięczne opłaty - aż do osiągnięcia pewnego wieku. Jeśli dożyjemy, system do ostatnich naszych dni wypłaca nam emeryturę w miesięcznych rentach. A ponieważ cała ta gra nie jest dobrowolna, reguły zakładu mogą być co jakich czas jednostronnie zmieniane i to bez specjalnych ceregieli.

Skoro więc gra losowa to hazard. Zatem jeśli ktoś sobie nie życzy, czy można się z tego wypisać? Oczywiście przed terminem. Odpowiedzmy na to pytanie niezapomnianą sceną z filmu Kingsajz w reżyserii Juliusza Machulskiego w 01:19 sekundzie.

- Kumotrze Szyszkowniku, coś mi przyszło do głowy. Dlaczegóż by po prostu nie udostępnić eliksiru wszystkim. Wtedy nareszcie będziemy wiedzieli kto chce być krasnalem, a kto nie. Prawdziwi krasnale zostaną, a innych nam nie potrzeba.

- Sęk w tym…, że my potrzebujemy wszystkich. I tych co chcą, i tych co się wahają. Bo inaczej mogłoby dojść do tego, że któregoś dnia tylko my dwaj musielibyśmy koniom grzywy pleść.
  
Jawny to sygnał, że system tak naprawdę już się zawalił - w rzeczywistości już nie istnieje. Lecz wciąż udaje,że działa. Oczywiście dla dobra miejscowego rodzaju ludzkiego, jak twierdzi. I widocznie wciąż czuje się mocny skoro jest zdolny zmuszać kolejne pokolenia do niekorzystnego rozporządzania swoim majątkiem.

Nie róbcie zatem problemów kumotrzy.
My naprawdę potrzebujemy was wszystkich!



18 kwietnia 2011

MICHAŁ OŁBIŃSKI - NASZ MIECZ I TARCZA

Być może ostatnia już chwila aby zjawisko to zarejestrować. Ruszamy wczesnym rankiem od strony Mostu Pokoju na Ołbin. Zostawiamy po lewej Ostrów i Ogród. Dojeżdżamy do skrzyżowania z Sienkiewicza. Przed nami otwiera się już kolejny fragment Wyszyńskiego. Patrzymy w kierunku Parku Nowowiejskiego profesora Tołpy. Sama ulica biegnie tu łagodnym łukiem. Kamienice po obu jej stronach układają się w przyjemny wąwóz, na końcu którego ukazuje się kościół Świętego Michała Archanioła. Tego, który zawsze nas obroni. Tu wszystko następuje dostojnie i powoli. Najpierw ujawnia się transept. Potem w miarę zbliżania także i wieża. Obrazy tak niezwykłe. Szczególnie widać to rankiem. Sama Wyszyńskiego tonie w cieniu, a Michał cały oświetlony wschodzącym słońcem na tle błękitnego nieba. Jedna z najciekawszych, a zachowanych perspektyw, na jaką można natrafić dziś we Wrocławiu. Aż się nie chce wierzyć, że cały ten układ powstał tak tylko przypadkiem.

Michał z Wyszyńskiego
Piękne kino stonowanej akcji. Wygodne fotele samochodowe i ekran : przednia szyba samochodu. Przed nami kino objazdowe. W rzeczywistości to my oczywiście jedziemy, a neogotyk, choć strzelisty, twardo trzyma się ziemi. Lecz wydaje się całkiem odwrotnie. Tak jakbyśmy to my właśnie siedzieli w kinie, a budynek kościoła sam wjeżdżał w kadr i w gotową scenografię ze stojących jeszcze po obu stronach  kamienic. Dziś się tak we Wrocławiu już chyba na miasto nie patrzy. A przynajmniej bardzo mało na to współczesnych, urbanistycznych dowodów. Nie to, że ich nie ma w ogóle (o tym może w kolejnym odcinku, kto wie). Ale z pewnością nie za wiele. A te stare - zachowane, wkrótce także mają przestać istnieć. Wyburzenia, wyburzenia.

Michał z Kluczborskiej panie Kazimierzu
Ale może to cale kino i architektoniczny geniusz oraz poranna wycieczka to jedynie kolejna legenda. Takie tylko naciągane wrażenie. Bo wyobraźmy sobie że wciąż stoi te parę nieistniejących już dziś kamienic na końcu tejże Wyszyńskiego po jej lewej stronie - zaraz przed skrzyżowaniem z Prusa. Gdyby ich nie wyburzono i wciąż tam tkwiły, może zupełnie przesłoniłyby tak zachwalany tu widok. I nie pozwoliłyby tak majestatycznie wejść w kadr wspomnianym wieżom. Niczego niezwykłego byśmy już wtedy o poranku nie obejrzeli. I cały czar prysłby tak szybko jak się tylko pojawił. Kto wie. Ale nawet jeśli tak - to zawsze można zaryzykować, że wtedy być może odnaleźlibyśmy tam jeszcze coś bardziej interesującego. Coś czego nie będzie nam już dziś dane doświadczyć. Podobnie zresztą jak tych wszystkich nigdy nieodebranych przez współczesnych Wrocławian widoków i wrażeń z dawnej, a nieistniejącej już zabudowy placów Hirszfelda, Strzegomskiego czy Krzysztofa. To już przepadło.

Ołbińska szkoła czarodziejów w remoncie
A może po prostu najlepiej udać i założyć, że tego słabego punktu niniejszego wywodu i spaceru nikt nawet nie zauważył, a legenda i wrażenie tej ulicy i wieży będą jeszcze chwilę trwać. I kto wie, może nawet natchną jakiegoś współczesnego Plueddemanna z pobliskiej szkoły architektów na Prusa. Zanim to wszystko wkrótce wyburzą.

3 kwietnia 2011

ARCHIBALD LEITCH 1865-1939

Wkrótce po tym jak 15 kwietnia 1989 doszło do katastrofy na stadionie Hillsborough w Sheffield, opublikowano raport Petera Taylora na temat przyczyn tego wypadku wraz z planem poprawy bezpieczeństwa na brytyjskich stadionach. Wtedy to właśnie, jedna przynajmniej sprawa była już zdecydowana i jasna : coś się właśnie skończyło. Ale skoro skończyło, to kiedy się zaczęło? No i o co w ogóle chodzi? 

Hillsborough wspomina katastrofę z 1989
Cofnijmy się od razu o 87 lat, aż do 5 kwietnia 1902 roku. Oto niemal 70-tysięczny tłum wypełnia już Ibrox Park w Glasgow. Niedawno oddany do użytku, rozbudowany stadion Rangersów, wybrany został na miejsce spotkania reprezentacji Szkocji i Anglii w ramach brytyjskich mistrzostw w piłce nożnej. Ostatnie kilka meczów pomiędzy tymi drużynami rozgrywano na nieodległym konkurencyjnym Celtic Park czyli na boisku lokalnego rywala Rangersów. Teraz, dzięki modernizacji, zaistniała także możliwość wykorzystania Ibrox jako miejsca tak ważnego meczu międzynarodowego. Była to z pewnością sprawa prestiżowa dla szkockich kibiców Rangers. Sam projektant obiektu, urodzony w Glasgow Archibald Leitch, obecny jest na stadionie by cieszyć się satysfakcją z zakończonego projektu i kolejnym sportowym sukcesem Szkotów. 

Ibrox Park po katastrofie 1902
Zaraz jednak na początku drugiej połowy meczu, doszło do uszkodzenia drewnianych belek jednej z trybun i w konsekwencji załamania się stopni, na których stali kibice. Widzowie znajdujący się na najwyższej części północno-zachodniej Ibrox runęli w dół. Co prawda awaria dotyczyła niewielkiego tylko fragmentu trybuny. Lecz nie zapobiegło to śmierci 25 widzów. Dalszych 517 osób zostało rannych. Obecny na meczu projektant stał się świadkiem tego tragicznego wydarzenia. W trakcie powypadkowego procesu sądowego początkowo wydawało się, że za przyczynę katastrofy uznany zostanie fakt nieuprawnionej zamiany materiałów budowlanych określonych w projekcie, ich tańszymi i mniej wytrzymałymi odpowiednikami. Chodziło o wykorzystanie drewna z białej sosny zamiast jej trwalszej, czerwonej odmiany. Obarczałoby to odpowiedzialnością za wypadek bezpośredniego wykonawcę robót ciesielskich. Jednak ostatecznie firma ta została uniewinniona. Sugestię zaś o wpływie użytego drewna na utratę stateczności konstrukcji stadionu - oddalono.

Archibald Leitch  1865-1939
Skutki tego wydarzenia trapiły Leitcha do końca jego życia. W kilku zeznaniach na sali sądowej jego konstrukcję oceniono jako zbyt smukłą i wyrażono wątpliwości co do możliwości bezpiecznego przeniesienia przez nią spodziewanych obciążeń. I to niezależnie od wyboru drewna. Jednak za winowajcę katastrofy Leitcha wtedy nie uznano, a Rangers FC i kolejni inwestorzy nie odwrócili się od naszego inżyniera. W następnych latach zaufano mu wielokrotnie, doceniając jego wiedzę i doświadczenie. Chętnie zlecano realizację wielu nowych projektów. Wbrew wszystkiemu ten krytyczny powypadkowy czas znacznie umocnił jego inżynierską karierę.

Południowa fasada Ibrox Park otwarta w 1929 - ceglany projekt Leitcha
I to właśnie z tym momentem związany jest ów początek, o który pytaliśmy w pierwszym akapicie. Początek tej prześwietnej kariery, stworzonych przez Leitcha rozwiązań projektowych, związanych z konstrukcją trybun ziemnych na stadionach. Tych ukochanych przez brytyjskich kibiców miejsc, które w tak kapitalny sposób przyczyniły się do podwyższenia emocjonalnego poziomu odbioru widowiska sportowego. Coś co tliło się już od zarania futbolu, a tak silnie eksplodowało na początku XX wieku. Świeżo wytworzona kibicowska kultura, z której podstawowego elementu za nic nie chciano zrezygnować. I to pomimo występujących od czasu do czasu katastrof budowlanych oraz wypadków. Były to : sprawa pierwsza - tłum i potrzeba obecności w tłumie.  Rzecz druga - podczas meczu chce się stać. I to właśnie jest futbol. Zdecydowano zatem by raczej usprawnić rozwiązania projektowe i organizacyjne niż ograniczać liczbę widzów. Byłoby to wtedy zupełnie zresztą ekonomicznie nieuzasadnione, zważywszy na skalę i perspektywy żywo rozwijającej się futbolowej manii. Postanowiono raczej dostosować się do wymagań widzów. 

Craven Cottage - attyka Fulham FC - znak rozpoznawczy Leitcha
I tu właśnie znalazło się miejsce gdzie rolę swą miał odegrać Archibald Leitch. Opracował on wytyczne projektowania trybun z miejscami stojącymi, wprowadzając zasady porządkujące kąt nachylenia, wymiary stopni i szerokości ścieżek komunikacyjnych. A także opublikował zalecenia dotyczące głębokości obniżenia stopni dojściowych w stosunku do poziomu sektorów. Czy też te, sugerujące umieszczanie najniższego (pierwszego od strony boiska) stopnia widowni już kilkadziesiąt centymetrów poniżej poziomu murawy. Jednak najważniejszym okazało się to, co Archibald Leitch zaprojektował i opatentował w zakresie systemu metalowych barier zabezpieczających przeciw naporowi tłumu. Oryginalna i proste rozwiązanie, które przetrwało aż do początku lat 60.
Wiele zasad projektowych wprowadzonych przez Leitcha, które przez kolejne lata zresztą stale udoskonalano, doprowadziło wraz z organizacyjnymi ulepszeniami do wykształcenia się bardzo sprawnego i atrakcyjnego dla kibiców sposobu organizacji widowni i meczów. Sposób, który szanował tradycyjny styl oglądania sportu oraz ekonomię. Sposób, który nie zamierzał przeszkadzać zapewnieniu wysokiej frekwencji i utrzymywaniu biletów na relatywnie niskim poziomie a także podtrzymaniu emocjonalnej atmosfery spotkań. Ale wtedy właśnie zdarzyło się Hillsborough. Zaduszenie i zadeptanie widzów półfinałowego meczu pucharu Anglii pomiędzy Liverpoolem i Nottingham rozgrywanego w Sheffield. Katastrofa, która pochłonęła 96 ofiar i spowodowała rany u 766 dalszych.  Wypadek, który zakończył starą epokę miejsc stojących na stadionach. Raport Taylora zalecił przekształcenie wszystkich pochylni w trybuny z miejscami siedzącymi, demontaż stalowych barier oraz płotów wokół płyty boiska, ograniczenie pojemności obiektów i podniesienie cen biletów. To co rozpoczął w 1902 wypadek na Ibrox Park, zakończyła w 1989 tragedia Hillsborough. Wydarzenie z Glasgow z początku ubiegłego wieku, wymusiło usprawnienie organizacji stojącej widowni., a raport na temat Sheffield całkowicie zarzucił całą tę ideę, nakazując zupełną zmianę stylu oglądania meczów. Wszystko to już 50 lat po śmierci Leitcha.

Bullens Road na Goodison Park - kratownica balkonu - kolejny znak rozpoznawczy Leitcha
On sam, w trakcie swojej zawodowej kariery, projektował także zadaszone trybuny z miejscami przeznaczonymi do siedzenia. Szczególnie charakterystyczne są jego dwukondygnacyjne konstrukcje. stalowe. Jego firma inżynierska, początkowo jako partnerstwo Leitch&Davies, a później już wyłącznie jako Archibald Leitch, przez cały czas swego istnienia posługiwała się nagłówkiem Inżynierowie i architekci przemysłowi - Consulting Engineer(s) & Factory Architect(s). Sugerowało to specjalizację w projektowaniu obiektów fabrycznych. Jednak Archibald Leitch zapamiętany został przede wszystkim jako projektant nowoczesnych stadionów sportowych. W większości przeznaczonych do futbolu oraz rugby.

Konstrukcja East Stand na White Hart Lane
Konstrukcje Leitcha zawsze jednak nosiły piętno (tutaj wyłącznie w pozytywnym znaczeniu) industrialnych zainteresowań. Było ono w jakimś sensie konsekwencją tego, że projektant ten pozostawał jednocześnie i architektem, i konstruktorem. Swe doświadczenie i wiedzę zdobywał początkowo przy projektowaniu statków i fabryk. Powszechna ocena tego stylu zwraca uwagę, iż przedkładał on użytkowe i ekonomiczne walory architektury ponad piękno. Lecz spoglądając na fotografie jego konstrukcyjnych detali czyż można się zgodzić, że piękno rzeczywiście zostało tu zaniedbane? Być może dzięki talentowi  właśnie,  bez zbędnego i wymuszonego wysiłku, ono samo ukryło się w stalowych wiązarach jego projektów. Stąd ten charakterystyczny styl i bezpretensjonalna powtarzalność rozwiązań. Projektowanie w myśl zasady : staramy się robić rzeczy wybitnie użytkowe. A jeśli w powszechnym odbiorze wytwory te okazują się wygodne i przydatne, pożądane i tak chętnie używane, to przecież musi w nich kryć się także jakieś piękno. Sami jednak konsekwentnie  nie poświęcamy mu szczególnej uwagi i nie tracimy czasu na jego specjalne projektowanie. Ono samo w sobie tkwi już w samej rzeczy przydatności, a ujawnia się i zachwyca przy każdorazowym tych rzeczy użytkowaniu.  Nawet po dziesiątkach lat od ich powstania. I jeśli to nawet tylko legenda, to takie właśnie warto pielęgnować.

O Archibaldzie Leitchu i jego projektach przeczytamy znacznie więcej w wydanej w 2005 roku książce Engineering Archie autorstwa Simona Inglisa, która zainspirowała także ten wpis.

23 marca 2011

Z(nie!)PD – ZNIEŚĆ PODATEK DOCHODOWY

Pitagoras twierdzi : istotą rzeczy jest liczba. Wydaje się więc, że o szkodliwości podatku dochodowego najłatwiej przekonać nie inaczej jak prezentując liczby właśnie. Mówimy tu o przekonaniu ludzi rozumnych, umiejących uchwycić rzeczy istotne. Przekonać rozumnych - znaczy wszystkich? Czy jest bowiem ktoś, kto dobrowolnie przyzna, że za rozumnego sam się nie uważa? No to już widać, że nie da rady, gdyż jak wiemy, wszystkich przekonać się nie da. A przecież wystarczyłoby tylko pokazać, jak niewielki w sumie stanowi on procent naszego państwa budżetu i zdecydowanie bliski jest bezpośredniemu kosztowi jego pobrania. Koszty pośrednie są oczywiście niezliczone. Jednak wprost przekonać - bardzo ciężko.  Ale spróbujmy raz jeszcze. Tym razem zaczynając od zupełnie innej strony. Zapomnijmy o liczbach. Zadziałajmy jak Napoleon : siła moralna bardziej niż liczba decyduje o zwycięstwie.

Najbardziej ohydna i obrzydliwa to rzecz : zniechęcać ludzi do pracy przez pozbawianie ich jej owoców. Już następnego ranka, spodziewając się kolejnej grabieży podatkowej, ludzie ci wstają zdecydowanie mniej chętnie. Tym bardziej, że każda przecież robota i związany z nią trud, same w sobie i tak są już wystarczająco zniechęcające. Ludzka natura przecież często znajduje przyjemność w leniuchowaniu. Praca zaś generalnie jest wysiłkiem i cnotą nabywaną dopiero w miarę upływu lat życia. Zatem jeżeli ten ktoś, komu się jeszcze coś w życiu chce, za tę właśnie aktywność zostaje dziś ukarany, to organizator tego procederu popełnia wyjątkową niegodziwość. Choćby tylko pośrednio zachęcił i przyczynił się do tego, że ludzie zaczynają traktować swą pracę z rezerwą, spodziewając się fiskalnej grabieży.

To nic innego bowiem lecz właśnie praca tworzy bogactwo, a ono dalej rozwija cywilizację. Już trudno dziś  może w to wierzyć, ale bogactwo nie rodzi się w rządowych drukarniach czy urzędach wypłacających zasiłki. Tak jak mleko w gruncie rzeczy nie bierze się z lodówki, a pieniądze z bankomatu. To właśnie ta słynna piąta trzydzieści każdego poranka decyduje o naszej ekonomicznej przyszłości. Wtedy, gdy po przebudzeniu pierwsi ludzie decydują czy opłaca się wstać do roboty czy też nie. Jesteśmy słabi i w sumie tak niewiele potrzeba by nas zepsuć. W przypadku formalnych przeszkód, po prostu stopniowo zaczynamy pracować coraz mniej. W znaczeniu form zatrudnienia przewidzianego prawem oczywiście. Poza prawem bowiem, w sferach wolności o zabarwieniu szarości, znajduje się zwykle wystarczająco miejsca by ekonomia rozwijała się dalej. Bez fajerwerków, ale przynajmniej  poprawnie.

Jednak przez taką pokrętną organizację w istocie deprawujemy człowieka. Komplikujemy jego moralnie decyzje w zupełnie przecież prostych sytuacjach. Praca już nagle nie równa się jej owocom. Gdybyśmy nawet zechcieli pracować więcej, aby zrekompensować tę opodatkowaną część, to i na to jest już sposób : podatek progresywny. Oto jak dbający i przygotowany jest system. I co być może najważniejsze, owo osłabienie chęci działania dotyczy przecież także i tych, którzy sami mogliby tę pracę w przyszłości dawać i organizować. Ta nieznana nam i nigdy pewnie nie ujawniona rzesza ludzi, która mogła by realizować śmiałe przedsięwzięcia, o których ani nam, ani obecnym i przyszłym rządzącym nawet się nie śniło. Ambitne marzenia i sprawy, których ludzie nawet nie zaczynają planować, gdyż przytłacza ich beznadzieja obecnego systemu. Ustrój ten podcina skrzydła i stacza wszystko w przeciętność, która wzrusza tylko ramionami i nieustannie przypomina : panie, takich Niemiec to my i tak nigdy nie dogonimy!

Cóż, przekonajmy się sami. Zacznijmy odważnie - znosząc dochodowy.

Z(nie!)PD

13 marca 2011

DOROTA, WACŁAW, STANISŁAW - wspólne imieniny

Niedzielny spacer z Teatru Lalek na Szewską. Nagła zmiana planów i w połowie Widoku skręcamy na zachód. Wchodzimy w Menniczą - w ten starodawny, średniowieczny wąwóz. Dziś tu musimy popracować trochę wyobraźnią, gdyż ten zakątek stracił już sporo ze swej dawnej głębi. Znacznie już przetrzebiony. Sporo bezzębny brakiem wielu kamienic. Jesteśmy jednak na dobrej drodze. Przed nami zagadkowy kościół, którego nigdy byśmy się tutaj nie spodziewali. Niby właściwie go znamy, ale rzadko z tej akurat strony. To wielka Dorota, Wacław i Stanisław - wezwanie trzech świętych. Ale czy taka zawsze kolejność? 

Potrójny strażnik Menniczej
Święta Dorota patronka kolonistów niemieckich z XIII i XIV wieku osiedlających się wtedy na śląskiej ziemi. Święty Wacław, syn Wratysława I, domniemanego założyciela późniejszej stolicy Śląska - patron Czech i Pragi. I w końcu święty Stanisław, biskup krakowski - patron Polski.

Historycznie rzecz ujmując, obranie dla kościoła patronatu trzech wspomnianych świętych było pamiątką zgody raczej niż rywalizacji. Przynajmniej formalnie. Oto Kazimierz III Wielki oraz Karol IV Luksemburski po zawarciu pokoju w Namysłowie, poparli plan budowy nowej świątyni. Wezwano dla niej takich świętych, z którymi identyfikować mogliby się ludzie wywodzący się z wszystkich współistniejących wtedy stref. Takich, które w kategoriach współczesnych, moglibyśmy określić jako polska, czeska i niemiecka.


Nietrudno jednak sobie wyobrazić, że w miarę upływu kolejnych wieków także znaczenie i waga świętych patronów tego wyjątkowego kościoła musiała ulegać pewnym wahaniom. Zapewne w zależności od aktualnej przewagi politycznej i kulturalnej oraz ważnych wydarzeń historycznych w rozwoju Kościoła. A także w obliczu stopniowego wyodrębniania się narodów i ich świadomości.

Wacław mógł być pierwszy u zarania, jako (tradycyjnie od czasu Przemyślidów) patron chrztu przyszłego cesarza rzymskiego Karola IV. Potem zapewne Dorota jako opiekunka zyskującej przewagę społeczności niemieckojęzycznej. Obecność tej Świętej ugruntowała postępująca w XVI i XVII wieku kontrreformacja. Do tego stopnia, że kiedy w 1707 dokonano erygowania parafii, za patronkę uznano już tylko właśnie Dorotę. I to poprzez  jej imię rozpoznawany był ten kościół przez kolejne stulecia. Co zresztą poniekąd potwierdza, że miasto w tym czasie było już całkowicie zgermanizowane. Święty Stanisław zaś wysunął się bardziej na czoło po upadku Festung Breslau wraz z odwołaniem się do tradycji polskiej. Po 1945 kościół przez pewien czas stał się prokatedrą, gdyż w porównaniu do innych wrocławskich świątyń, ten akurat przetrwał oblężenie w stanie niemal doskonałym i mógł tym samym zastąpić zrujnowaną katedrę świętojańską.

Sam kościół budowano już od 1351 roku. Wkrótce wzniesiono także budynki klasztorne dla zakonu augustianów. Następnie po roku 1530 w klasztorze na krótko osiedli franciszkanie. W wyniku jednak reformacji kościół uległ desakralizacji i zaczął pełnić funkcje magazynowe. Franciszkanie powrócili tam w roku 1615 i przebywali do kasaty w 1810. Zabudowania klasztorne wykorzystano następnie  jako więzienie, ale w związku z sukcesywnym pogarszaniem się stanu technicznego, pod koniec XIX wieku przeprowadzono ich rozbiórkę. Na uwolnionych w ten sposób parcelach postawiono hotel i dom handlowy.

W tym to mniej więcej czasie, gdy wspomniana rozbiórka zaczyna już odsłaniać sylwetkę kościoła, Aleksander Głowacki, znany lepiej pod literackim pseudonimem Bolesław Prus, jest już w trakcie publikacji swej powieści Lalka, prowadzonej w warszawskim Kurierze Codziennym. Dziś każdy miłośnik wrocławskich imperiałów wie już na pewno, że stało się to tylko po to, by Wojciech Jerzy Has niemal sto lat później mógł to wszystko zekranizować i tym samym pokazać Dorotę, Wacława i Stanisława – wszystkich tych świętych - w pełnej krasie i od samego ich środka. Kościół posłużył bowiem jako sceneria przy kręceniu kwesty charytatywnej z okazji Świąt Wielkanocnych. Zapraszamy na film. Szczególnie od 6:07.



6 marca 2011

INNY LEPSZY ŚWIAT

Często, gdy dyskutowany jest jakiś szczegółowy problem ekonomiczny i ktoś wysuwa ambitny plan naprawy sytuacji, wtedy oponenci szybko pokazują, jak niekorzystny wpływ mogłoby takie odważne rozwiązanie mieć na inne sfery życia i ekonomii. Coś w rodzaju : może i to niezły pomysł na rozwiązanie tej konkretnej kwestii, ale spójrzcie jaki fatalny wpływ mogłoby to mieć na inne dziedziny. Dajmy zatem spokój. Musi zostać tak jak jest! Oto współczesne ambitne hasło życia i rozwoju : zostawmy tak jak jest!

Za przykład podajmy sytuację gdy krytycznie ocenia się skutki rozbudowanej biurokracji. Widząc jej zgubny wpływ na ludzką aktywność, racjonalnie zaleca się uproszczenie prawa i zwolnienie urzędników jako skuteczne rozwiązanie. Jednak zaraz po chwili, jakże łatwo torpeduje się cały plan, zwracając uwagę, że działanie takie wyprodukuje przecież jednocześnie całą masę bezrobotnych. Czyli tych właśnie zwalnianych.

Inny przykład, gdy analizując niewydolność systemu emerytalnego dochodzi się do wniosku, że należy zaprzestać zagrabiania obowiązkowej składki ubezpieczeniowej z wypracowanego przez ludzi bogactwa, by wreszcie to oni sami mogli korzystnie inwestować swe pieniądze. Zaraz po chwili jednak, neguje się takie podejście prostym stwierdzeniem, że przecież pozbawi to wypłat obecnych już emerytów.

Na tak postawione problemy z dwóch powyższych przykładów można oczywiście szybko podać odpowiednie rozwiązanie i odeprzeć zarzuty adwersarzy. A to przywołać w pierwszym przypadku korzyści płynące z faktu, że zwolnieni zaczną przecież wykonywać inne usługi. Tym razem już te rzeczywiście potrzebne innym konsumentom, czyli takie na które jest prawdziwy popyt. Albo też, jak w drugim przypadku, zaproponować utworzenie funduszu emerytalnego z majątku prywatyzowanych państwowych firm na zaspokojenie umówionych rent emerytalnych.

Jednak zanim ulegniemy pokusie polemiki w sprawie takich pojedynczych problemów, trzeba sobie zdać sprawę, że takie jednostkowe i oddzielne podejście do poszczególnych tematów nie ma szans niczego skutecznie rozwiązać. Popadniemy tylko w niekończące się dyskusje i spory z przeciwnikami radykalnych zmian. Każdy bowiem odważny postulat, natychmiast napotka argument i przykład jakiejś dziedziny, która  rzekomo ulegnie katastrofie, gdy zmiany te zechcemy przeprowadzić.

I tak na przykład, że zwolnieni urzędnicy i ich rodziny popadną w biedę, gdyż nie podejmą żadnej innej pracy ani działalności, bo jest przecież bezrobocie. A rozpoczęcie zaś przez nich własnej działalności komplikują choćby comiesięczne obciążenia, poplątane sprawy formalne i związane z nimi koszty. Funduszu emerytalnego zaś utworzyć się nie da, bo jakoby nie ma już wystarczającego majątku państwowego do prywatyzacji. A jeśli nawet coś się jednak znajdzie to przecież budżet bardziej potrzebuje tych pieniędzy na bieżące wydatki. I tak bez ustanku.

Dyskusja taka może trwać w nieskończoność. Fatalny wniosek nasunie się sam. Szybko pojawi się zniechęcenie. Jak zwykle nic zrobić się nie da. Cała sprawa pokazuje tylko jak obszerną w gruncie rzeczy siecią ekonomicznej niewoli jesteśmy oplatani. A każda chora dziedzina życia wydaje się być skutkiem polityki fiskalnej. Szczególnie w odniesieniu do ludzkiej aktywności czyli usług i pracy. Jeśli zatem już u samej podstawy naszej egzystencji popełniane są takie błędy i wprowadzane tak zgubne rozwiązania, to nie możemy się dziwić, że wszystkie kolejne elementy życia i państwa są tak słabe i niesprawiedliwe.

To oddziaływanie na siebie kolejnych złych rozwiązań w naszym państwie potwierdza tylko diagnozę świętej pamięci Kisielewskiego, że to nie kryzys lecz skutek. Tu nie wystarczy wykłócać się o zmianę jednej rzeczy. Zmienić trzeba cały ustrój. Ten jednak będzie się bronił. Gdyż ustrój w gruncie rzeczy to ludzie. Chyba, że nagle sam zbankrutuje. I zdaje się, że jest już na dobrej drodze.

24 lutego 2011

THE KING’S SPEECH czyli JAK ZDOBYĆ WEMBLEY

W roku 1925 książę Albert, późniejszy król Jerzy VI Windsor z okazji zamknięcia brytyjskiej wystawy imperialnej, wygłosił skądinąd nieudane przemówienie na londyńskim stadionie Wembley. Dzisiaj to już nieistniejący, wyburzony w 2003 roku historyczny obiekt. Wtedy nowoczesny stadion, świeżo wybudowany dla potrzeb wielkiej wystawy. Nazywany zresztą na początku swej kariery Stadionem Imperialnym właśnie. Wydarzenia związane ze wspomnianym przemówieniem stają się dziś kanwą pierwszej sceny najnowszego filmu Toma Hoopera Jak zostać królem.  

Stara Wembley - rozbiórka 2003
http://www.oleole.com/pictures/thefa/goodbyeoldwembley/mp5r58.asp
Film ten wchodzi na ekrany polskich kin na początku 2011 roku. Oto przyszły monarcha z powodu swej przypadłości, polegającej na jąkaniu i zacinaniu się podczas publicznych wystąpień i spotkań, ponosi klęskę medialną, nie potrafiąc porwać słuchających go ludzi giętkością swego języka. Przemówienie, które próbuje wygłosić okazuje się całkowitą porażką. Staje się to przyczyną frustracji i narastającego przekonania o niemożności pełnienia obowiązków publicznych oraz skutecznego prowadzenia polityki. Całości dopełnia fakt, że wydarzenie transmituje radio BBC, a Wembley wypełniona jest stutysięcznym tłumem świadków oratorskiej katastrofy. Hooper zdecydował rozpocząć swój film właśnie od nakręcenia tej dramatycznej sceny stadionowej.
 
Nowa Wembley 2007
Skąd jednak w końcu pierwszej dekady XXI wieku wytrzasnąć samą Wembley jako dostępne miejsce zdjęciowe. Taką Wembley, która choćby tylko częściowo przypominała stary obiekt z lat międzywojennych. Tym bardziej, jeśli w międzyczasie całkowicie ją wyburzono. W jej miejsce zaś postawiono nowoczesną konstrukcję nazwaną Nową Wembley, a oddaną do użytku w roku 2007. Nowoczesną, a zatem nie nadającą się zbytnio dla potrzeb scenografii odtwarzającej atmosferę lat dwudziestych ubiegłego wieku. Cóż zatem robić. W poszukiwaniu obiektów zastępczych ekipa filmowa udaje się na północ.

East Stand  na  Elland Road
www.skysports.com
Pierwszym z wybranych miejsc jest Elland Road - miejsce występów Leeds United AFC. Jeden z tych fantastycznych, prostych stadionów, które tak wzmacniają smak piłki nożnej. I choć samo Leeds wydaje się być jednym z najmniej lubianych klubów w Anglii, to jednak chętnie byłby ten obecny drugoligowiec, pewnie znów widziany w Premiership. A to głównie ze względu na ten tradycyjny stadion, którego ducha i atmosferę zdołano jakoś zakonserwować w trakcie kolejnych rozbudów i przenieść szczęśliwie do współczesności. Gdzie indziej jednak, nowoczesność wkracza coraz już mocniej także i w ten dział angielskiego budownictwa. Prostokątne stadiony z piłkarzami i kibicami na wyciągnięcie ręki powoli odchodzą już w niebyt.
Drugie miejsce, które posłużyło jako sceneria filmu to Odsal Stadium. Obiekt przeznaczony głównie do rugby, a położony w Bradford. Ze sportów motorowych w przeszłości odbywały się tam zawody żużlowe. Obecnie zaś głównie wyścigi samochodowe. Ciekawe, że początek budowy tego obiektu to dopiero rok 1933. W 1925, w trakcie słynnego przemówienia, było tu jedynie wysypisko. Dziś jednak ze względu na  zachowaną zadaszoną trybunę Tetley, stadion okazał się doskonałym dla nakręcenie książęcego wystąpienia.
 
Obecnie zdolna pomieścić tylko 27 tysięcy kibiców. Lecz w połowie ubiegłego wieku Odsal była w stanie gościć nawet stutysięczny tłum. Piątego maja 1954 roku na mecz rugby przybyło 102 569 osób by oglądać pojedynek Halifax z Warrington. Jest to do dziś nie pobity rekord frekwencji na ligowym meczu rugby. W połowie lat osiemdziesiątych pojawiły się (ostatecznie nigdy niezrealizowane) plany modernizacji i stworzenia nowoczesnego stadionu dla potrzeb tej dyscypliny sportu. Dzisiaj ten pomysł czasami opisywany jest jako bradfordzkie marzenie o Wembley Północy. I oto częściowo się to spełnia. W trochę co prawda inny, mniej spodziewany sposób. Dziś aktorka Odsal odgrywa rolę Starej Wembleyowej. Ale przecież ostatecznie Bradford to miasto filmowe. A jak wiemy w kinie wszystko jest możliwe.