23 marca 2011

Z(nie!)PD – ZNIEŚĆ PODATEK DOCHODOWY

Pitagoras twierdzi : istotą rzeczy jest liczba. Wydaje się więc, że o szkodliwości podatku dochodowego najłatwiej przekonać nie inaczej jak prezentując liczby właśnie. Mówimy tu o przekonaniu ludzi rozumnych, umiejących uchwycić rzeczy istotne. Przekonać rozumnych - znaczy wszystkich? Czy jest bowiem ktoś, kto dobrowolnie przyzna, że za rozumnego sam się nie uważa? No to już widać, że nie da rady, gdyż jak wiemy, wszystkich przekonać się nie da. A przecież wystarczyłoby tylko pokazać, jak niewielki w sumie stanowi on procent naszego państwa budżetu i zdecydowanie bliski jest bezpośredniemu kosztowi jego pobrania. Koszty pośrednie są oczywiście niezliczone. Jednak wprost przekonać - bardzo ciężko.  Ale spróbujmy raz jeszcze. Tym razem zaczynając od zupełnie innej strony. Zapomnijmy o liczbach. Zadziałajmy jak Napoleon : siła moralna bardziej niż liczba decyduje o zwycięstwie.

Najbardziej ohydna i obrzydliwa to rzecz : zniechęcać ludzi do pracy przez pozbawianie ich jej owoców. Już następnego ranka, spodziewając się kolejnej grabieży podatkowej, ludzie ci wstają zdecydowanie mniej chętnie. Tym bardziej, że każda przecież robota i związany z nią trud, same w sobie i tak są już wystarczająco zniechęcające. Ludzka natura przecież często znajduje przyjemność w leniuchowaniu. Praca zaś generalnie jest wysiłkiem i cnotą nabywaną dopiero w miarę upływu lat życia. Zatem jeżeli ten ktoś, komu się jeszcze coś w życiu chce, za tę właśnie aktywność zostaje dziś ukarany, to organizator tego procederu popełnia wyjątkową niegodziwość. Choćby tylko pośrednio zachęcił i przyczynił się do tego, że ludzie zaczynają traktować swą pracę z rezerwą, spodziewając się fiskalnej grabieży.

To nic innego bowiem lecz właśnie praca tworzy bogactwo, a ono dalej rozwija cywilizację. Już trudno dziś  może w to wierzyć, ale bogactwo nie rodzi się w rządowych drukarniach czy urzędach wypłacających zasiłki. Tak jak mleko w gruncie rzeczy nie bierze się z lodówki, a pieniądze z bankomatu. To właśnie ta słynna piąta trzydzieści każdego poranka decyduje o naszej ekonomicznej przyszłości. Wtedy, gdy po przebudzeniu pierwsi ludzie decydują czy opłaca się wstać do roboty czy też nie. Jesteśmy słabi i w sumie tak niewiele potrzeba by nas zepsuć. W przypadku formalnych przeszkód, po prostu stopniowo zaczynamy pracować coraz mniej. W znaczeniu form zatrudnienia przewidzianego prawem oczywiście. Poza prawem bowiem, w sferach wolności o zabarwieniu szarości, znajduje się zwykle wystarczająco miejsca by ekonomia rozwijała się dalej. Bez fajerwerków, ale przynajmniej  poprawnie.

Jednak przez taką pokrętną organizację w istocie deprawujemy człowieka. Komplikujemy jego moralnie decyzje w zupełnie przecież prostych sytuacjach. Praca już nagle nie równa się jej owocom. Gdybyśmy nawet zechcieli pracować więcej, aby zrekompensować tę opodatkowaną część, to i na to jest już sposób : podatek progresywny. Oto jak dbający i przygotowany jest system. I co być może najważniejsze, owo osłabienie chęci działania dotyczy przecież także i tych, którzy sami mogliby tę pracę w przyszłości dawać i organizować. Ta nieznana nam i nigdy pewnie nie ujawniona rzesza ludzi, która mogła by realizować śmiałe przedsięwzięcia, o których ani nam, ani obecnym i przyszłym rządzącym nawet się nie śniło. Ambitne marzenia i sprawy, których ludzie nawet nie zaczynają planować, gdyż przytłacza ich beznadzieja obecnego systemu. Ustrój ten podcina skrzydła i stacza wszystko w przeciętność, która wzrusza tylko ramionami i nieustannie przypomina : panie, takich Niemiec to my i tak nigdy nie dogonimy!

Cóż, przekonajmy się sami. Zacznijmy odważnie - znosząc dochodowy.

Z(nie!)PD

13 marca 2011

DOROTA, WACŁAW, STANISŁAW - wspólne imieniny

Niedzielny spacer z Teatru Lalek na Szewską. Nagła zmiana planów i w połowie Widoku skręcamy na zachód. Wchodzimy w Menniczą - w ten starodawny, średniowieczny wąwóz. Dziś tu musimy popracować trochę wyobraźnią, gdyż ten zakątek stracił już sporo ze swej dawnej głębi. Znacznie już przetrzebiony. Sporo bezzębny brakiem wielu kamienic. Jesteśmy jednak na dobrej drodze. Przed nami zagadkowy kościół, którego nigdy byśmy się tutaj nie spodziewali. Niby właściwie go znamy, ale rzadko z tej akurat strony. To wielka Dorota, Wacław i Stanisław - wezwanie trzech świętych. Ale czy taka zawsze kolejność? 

Potrójny strażnik Menniczej
Święta Dorota patronka kolonistów niemieckich z XIII i XIV wieku osiedlających się wtedy na śląskiej ziemi. Święty Wacław, syn Wratysława I, domniemanego założyciela późniejszej stolicy Śląska - patron Czech i Pragi. I w końcu święty Stanisław, biskup krakowski - patron Polski.

Historycznie rzecz ujmując, obranie dla kościoła patronatu trzech wspomnianych świętych było pamiątką zgody raczej niż rywalizacji. Przynajmniej formalnie. Oto Kazimierz III Wielki oraz Karol IV Luksemburski po zawarciu pokoju w Namysłowie, poparli plan budowy nowej świątyni. Wezwano dla niej takich świętych, z którymi identyfikować mogliby się ludzie wywodzący się z wszystkich współistniejących wtedy stref. Takich, które w kategoriach współczesnych, moglibyśmy określić jako polska, czeska i niemiecka.


Nietrudno jednak sobie wyobrazić, że w miarę upływu kolejnych wieków także znaczenie i waga świętych patronów tego wyjątkowego kościoła musiała ulegać pewnym wahaniom. Zapewne w zależności od aktualnej przewagi politycznej i kulturalnej oraz ważnych wydarzeń historycznych w rozwoju Kościoła. A także w obliczu stopniowego wyodrębniania się narodów i ich świadomości.

Wacław mógł być pierwszy u zarania, jako (tradycyjnie od czasu Przemyślidów) patron chrztu przyszłego cesarza rzymskiego Karola IV. Potem zapewne Dorota jako opiekunka zyskującej przewagę społeczności niemieckojęzycznej. Obecność tej Świętej ugruntowała postępująca w XVI i XVII wieku kontrreformacja. Do tego stopnia, że kiedy w 1707 dokonano erygowania parafii, za patronkę uznano już tylko właśnie Dorotę. I to poprzez  jej imię rozpoznawany był ten kościół przez kolejne stulecia. Co zresztą poniekąd potwierdza, że miasto w tym czasie było już całkowicie zgermanizowane. Święty Stanisław zaś wysunął się bardziej na czoło po upadku Festung Breslau wraz z odwołaniem się do tradycji polskiej. Po 1945 kościół przez pewien czas stał się prokatedrą, gdyż w porównaniu do innych wrocławskich świątyń, ten akurat przetrwał oblężenie w stanie niemal doskonałym i mógł tym samym zastąpić zrujnowaną katedrę świętojańską.

Sam kościół budowano już od 1351 roku. Wkrótce wzniesiono także budynki klasztorne dla zakonu augustianów. Następnie po roku 1530 w klasztorze na krótko osiedli franciszkanie. W wyniku jednak reformacji kościół uległ desakralizacji i zaczął pełnić funkcje magazynowe. Franciszkanie powrócili tam w roku 1615 i przebywali do kasaty w 1810. Zabudowania klasztorne wykorzystano następnie  jako więzienie, ale w związku z sukcesywnym pogarszaniem się stanu technicznego, pod koniec XIX wieku przeprowadzono ich rozbiórkę. Na uwolnionych w ten sposób parcelach postawiono hotel i dom handlowy.

W tym to mniej więcej czasie, gdy wspomniana rozbiórka zaczyna już odsłaniać sylwetkę kościoła, Aleksander Głowacki, znany lepiej pod literackim pseudonimem Bolesław Prus, jest już w trakcie publikacji swej powieści Lalka, prowadzonej w warszawskim Kurierze Codziennym. Dziś każdy miłośnik wrocławskich imperiałów wie już na pewno, że stało się to tylko po to, by Wojciech Jerzy Has niemal sto lat później mógł to wszystko zekranizować i tym samym pokazać Dorotę, Wacława i Stanisława – wszystkich tych świętych - w pełnej krasie i od samego ich środka. Kościół posłużył bowiem jako sceneria przy kręceniu kwesty charytatywnej z okazji Świąt Wielkanocnych. Zapraszamy na film. Szczególnie od 6:07.



6 marca 2011

INNY LEPSZY ŚWIAT

Często, gdy dyskutowany jest jakiś szczegółowy problem ekonomiczny i ktoś wysuwa ambitny plan naprawy sytuacji, wtedy oponenci szybko pokazują, jak niekorzystny wpływ mogłoby takie odważne rozwiązanie mieć na inne sfery życia i ekonomii. Coś w rodzaju : może i to niezły pomysł na rozwiązanie tej konkretnej kwestii, ale spójrzcie jaki fatalny wpływ mogłoby to mieć na inne dziedziny. Dajmy zatem spokój. Musi zostać tak jak jest! Oto współczesne ambitne hasło życia i rozwoju : zostawmy tak jak jest!

Za przykład podajmy sytuację gdy krytycznie ocenia się skutki rozbudowanej biurokracji. Widząc jej zgubny wpływ na ludzką aktywność, racjonalnie zaleca się uproszczenie prawa i zwolnienie urzędników jako skuteczne rozwiązanie. Jednak zaraz po chwili, jakże łatwo torpeduje się cały plan, zwracając uwagę, że działanie takie wyprodukuje przecież jednocześnie całą masę bezrobotnych. Czyli tych właśnie zwalnianych.

Inny przykład, gdy analizując niewydolność systemu emerytalnego dochodzi się do wniosku, że należy zaprzestać zagrabiania obowiązkowej składki ubezpieczeniowej z wypracowanego przez ludzi bogactwa, by wreszcie to oni sami mogli korzystnie inwestować swe pieniądze. Zaraz po chwili jednak, neguje się takie podejście prostym stwierdzeniem, że przecież pozbawi to wypłat obecnych już emerytów.

Na tak postawione problemy z dwóch powyższych przykładów można oczywiście szybko podać odpowiednie rozwiązanie i odeprzeć zarzuty adwersarzy. A to przywołać w pierwszym przypadku korzyści płynące z faktu, że zwolnieni zaczną przecież wykonywać inne usługi. Tym razem już te rzeczywiście potrzebne innym konsumentom, czyli takie na które jest prawdziwy popyt. Albo też, jak w drugim przypadku, zaproponować utworzenie funduszu emerytalnego z majątku prywatyzowanych państwowych firm na zaspokojenie umówionych rent emerytalnych.

Jednak zanim ulegniemy pokusie polemiki w sprawie takich pojedynczych problemów, trzeba sobie zdać sprawę, że takie jednostkowe i oddzielne podejście do poszczególnych tematów nie ma szans niczego skutecznie rozwiązać. Popadniemy tylko w niekończące się dyskusje i spory z przeciwnikami radykalnych zmian. Każdy bowiem odważny postulat, natychmiast napotka argument i przykład jakiejś dziedziny, która  rzekomo ulegnie katastrofie, gdy zmiany te zechcemy przeprowadzić.

I tak na przykład, że zwolnieni urzędnicy i ich rodziny popadną w biedę, gdyż nie podejmą żadnej innej pracy ani działalności, bo jest przecież bezrobocie. A rozpoczęcie zaś przez nich własnej działalności komplikują choćby comiesięczne obciążenia, poplątane sprawy formalne i związane z nimi koszty. Funduszu emerytalnego zaś utworzyć się nie da, bo jakoby nie ma już wystarczającego majątku państwowego do prywatyzacji. A jeśli nawet coś się jednak znajdzie to przecież budżet bardziej potrzebuje tych pieniędzy na bieżące wydatki. I tak bez ustanku.

Dyskusja taka może trwać w nieskończoność. Fatalny wniosek nasunie się sam. Szybko pojawi się zniechęcenie. Jak zwykle nic zrobić się nie da. Cała sprawa pokazuje tylko jak obszerną w gruncie rzeczy siecią ekonomicznej niewoli jesteśmy oplatani. A każda chora dziedzina życia wydaje się być skutkiem polityki fiskalnej. Szczególnie w odniesieniu do ludzkiej aktywności czyli usług i pracy. Jeśli zatem już u samej podstawy naszej egzystencji popełniane są takie błędy i wprowadzane tak zgubne rozwiązania, to nie możemy się dziwić, że wszystkie kolejne elementy życia i państwa są tak słabe i niesprawiedliwe.

To oddziaływanie na siebie kolejnych złych rozwiązań w naszym państwie potwierdza tylko diagnozę świętej pamięci Kisielewskiego, że to nie kryzys lecz skutek. Tu nie wystarczy wykłócać się o zmianę jednej rzeczy. Zmienić trzeba cały ustrój. Ten jednak będzie się bronił. Gdyż ustrój w gruncie rzeczy to ludzie. Chyba, że nagle sam zbankrutuje. I zdaje się, że jest już na dobrej drodze.